Wojna nowego typu – na czym polega, jak się na nią przygotować?

Wojna może wyglądać inaczej niż się spodziewamy. Żyjemy już w warunkach wojny hybrydowej, a działania dezinformacyjne, akty sabotażu i próby destabilizacji społecznej są elementami większego planu. Jeśli przygotowania przeciwnika okażą się skuteczne może również nadejść pełnoskalowy konflikt. Nasza odpowiedź musi być kompleksowa: od odporności społecznej i gotowości militarnej, poprzez budowę sojuszy i innowacje technologiczne, aż po nową organizację systemu medycznego. Gra toczy się o to, by cena agresji stała się dla przeciwnika nieakceptowalna.

Jesteśmy w stanie wojny hybrydowej  

Trwa wojna hybrydowa, przeciwnik, bez naruszenia granic przez obce wojska, działa na rzecz obniżenia naszej odporności społecznej. Pierwszy etap tej strategii to operacje wymierzone w społeczeństwo: pogłębianie podziałów, sianie chaosu, podważanie autorytetów, manipulacja poznawcza. Kolejna faza jest już bardziej bezpośrednia i brutalna – obejmuje akty przemocy, podpalenia, a nawet potencjalne zamachy. Z punktu widzenia agresora nie ma znaczenia, kto stanie się ofiarą. Liczy się efekt: wzbudzenie strachu i podważenie zaufania obywateli do instytucji państwa. 

Warto pamiętać, że wojny hybrydowej nie prowadzi się „zamiast” wojny konwencjonalnej – jest ona raczej przygotowaniem gruntu pod pełnoskalowy, kinetyczny atak. Jeśli działania hybrydowe przyniosą agresorowi zamierzone rezultaty, może on zrezygnować z kosztownej inwazji militarnej. Modelowo jednak wojna hybrydowa nie wyklucza użycia siły. 

Doniesienia o seriach podpaleń w różnych częściach Polski pokazują, że znajdujemy się już na zaawansowanym etapie wojny hybrydowej. Nie oznacza to jednak liniowej eskalacji – przeciwnik może posługiwać się złożonymi, elastycznymi kombinacjami narzędzi. 

Kluczowa jest zdolność do funkcjonowania na wielu płaszczyznach jednocześnie: neutralizacja zagrożeń hybrydowych, unieszkodliwianie agentury, budowanie odporności społecznej na manipulacje kognitywne oraz konsekwentne zbrojenia. Cel jest zaś jeden – sprawić, by potencjalny koszt agresji był dla przeciwnika nie do zaakceptowania. 

Wojna hybrydowa nie zaczyna się od wystrzału – zaczyna się od podziału. Odporność państwa mierzy się dziś nie tylko siłą armii, lecz również spójnością społeczną i zdolnością do rozpoznania, że jesteśmy już na polu walki. 

Gotowość na czarny scenariusz  

W przygotowaniach do wojny szczególną wartość mają czarne scenariusze – nawet te najmniej prawdopodobne. Członkowie Sojuszu Północnoatlantyckiego powołują się na artykuł 5 Traktatu Waszyngtońskiego, który zobowiązuje do wspólnej odpowiedzi w razie napaści na którekolwiek z państw członkowskich. Problem w tym, że nawet przy najlepszych intencjach decyzja o wspólnej reakcji będzie wymagała czasu. Co więcej, każdy kraj samodzielnie określa zakres udzielanej pomocy. 

Istnieje też potrzeba ciągłego przekonywania sojuszników – zwłaszcza tych, którzy mają mniejsze poczucie zagrożenia lub tradycyjnie dobre relacje z Rosją – że zagrożenie jest realne. Brak jednoznacznej, szybkiej reakcji może doprowadzić do utraty wiarygodności Sojuszu i tym samym osłabić jego zdolność do odstraszania – nie tylko wobec Rosji, ale także innych potencjalnych przeciwników zainteresowanych zmianą obecnego ładu międzynarodowego. 

Potencjalny agresor zna polityczne realia NATO. Już dziś wzmacnia lęki i podsyca wątpliwości w społeczeństwach państw członkowskich, próbując zniechęcać je do wspólnego działania. W razie konfliktu te działania ulegną intensyfikacji – mając na celu podważenie praktycznego wymiaru traktatowej solidarności właśnie tam, gdzie będzie ona kluczowa: na realnym polu walki. Narzędzi jest wiele, a słabości społeczeństw państw sojuszniczych są przez niego dobrze rozpoznane. 

Nie można też zapominać o artykule 3 Traktatu, który jasno wskazuje, że każdy kraj NATO ma obowiązek rozwijać własną zdolność do odparcia zbrojnej napaści. Oznacza to konieczność realnej oceny zagrożeń i przygotowania się na sytuację, w której trzeba będzie jak najskuteczniej odeprzeć pierwszy atak. Współpraca z sojusznikami to fundament, ale nie może zastąpić własnych przygotowań. Licząc na pomoc, musimy być gotowi na najgorsze. 

Wiara w sojusze nie zwalnia z obowiązku gotowości – to własna determinacja, zdolność przetrwania pierwszego uderzenia i przewaga innowacyjna stanowią dziś najpewniejszą linię obrony. 

Wyzwania potęguje demografia. Armia potrzebuje coraz więcej żołnierzy, a tymczasem dorosłość osiągają coraz mniej liczne roczniki. Zaawansowane systemy uzbrojenia wymagają długiego, kosztownego szkolenia – szczególnie w przypadku tak wyspecjalizowanych stanowisk jak piloci myśliwców, których przygotowanie trwa lata i kosztuje miliony. 

Dlatego niezbędne jest szukanie asymetrii, czyli rozwiązań pozwalających ominąć własne ograniczenia i wzmocnić nasze zdolności bojowe w sposób, na który przeciwnik nie zna odpowiedzi. Mogą to być choćby szeroko rozwijane dziś systemy dronów, ale paleta możliwości jest znacznie szersza. Kluczowe pytanie brzmi: czy znajdziemy wolę, aby z pełną determinacją pójść drogą innowacji technologicznych i organizacyjnych – nie tracąc przy tym tradycyjnych zdolności militarnych? 

Nowa wojna – stare okopy, nowe technologie  

Ukraińscy eksperci wojskowi określają trwający konflikt jako skrzyżowanie I i III wojny światowej – klasycznej wojny pozycyjnej, prowadzonej w okopach, z jednoczesnym użyciem nowoczesnego, stale udoskonalanego uzbrojenia. Mimo że Sojusz Północnoatlantycki istnieje od dekad i zainwestował ogromne środki w rozwój militarny, w swoim założeniu zawsze był sojuszem obronnym, nie prowadził nigdy pełnoskalowej, symetrycznej wojny. Tymczasem wojna w Ukrainie pokazała, że decydujące znaczenie ma często nie bardzo drogi, zaawansowany technologicznie sprzęt, ale ten tani, łatwo dostępny – możliwy do produkcji w ogromnych ilościach. 

W Polsce środowiska zajmujące się obronnością debatują nad tym, na ile ewentualny konflikt NATO z Rosją byłby podobny do wojny toczonej dziś w Ukrainie. Kluczowy argument za odmiennym scenariuszem to zdolności obrony powietrznej – których Ukraina praktycznie nie posiada, a NATO teoretycznie utrzymuje przewagę w tym obszarze. Jednocześnie nikt nie ma wątpliwości, że upowszechnienie dronów zmieniło sposób myślenia o współczesnym polu walki – radykalnie i nieodwracalnie. 

Wojna w Ukrainie obnażyła specyfikę nowoczesnego konfliktu: zwycięża nie ten, kto ma najdroższy sprzęt, lecz ten, kto potrafi go szybko produkować, elastycznie wykorzystywać i ciągle zmieniać taktykę. 

Otwartym pozostaje pytanie, gdzie ewentualna wojna miałaby się toczyć – na czyim terytorium? Czy zaakceptujemy scenariusz przyjęcia pierwszego uderzenia i prowadzenia wojny obronnej na własnym terenie, czy też zdecydujemy się na aktywne działanie na terytorium przeciwnika? Każda z tych opcji niesie inne ryzyka – również związane z potencjalnym użyciem taktycznej broni jądrowej. 

Czy Polska wyciąga wnioski z wojny w Ukrainie? Tak – zbieramy doświadczenia. Czy wykorzystujemy je w pełni? Z tym bywa różnie. Jako członek NATO musimy budować nasze zdolności obronne w taki sposób, by współgrały z potencjałem całego Sojuszu – co, w przypadku tak rozbudowanej struktury, nie zawsze sprzyja szybkiemu dostosowywaniu się do zmieniającej się rzeczywistości pola walki. 

Polska jako architekt regionalnego bezpieczeństwa  

Trudne położenie geopolityczne, rozmiar terytorium, znajomość przeciwnika oraz wysokie nakłady na obronność – to niepodważalne atuty Polski, które predestynują nas do odgrywania kluczowej roli w międzynarodowej polityce bezpieczeństwa. Polska ma pełny mandat, by aktywnie współtworzyć europejską politykę odstraszania, skutecznie wspierać Ukrainę w walce o suwerenność oraz budować szerokie poparcie dla tych działań na forum Unii Europejskiej. 

Skuteczna polityka bezpieczeństwa wymaga dziś spojrzenia w perspektywie 360 stopni – od Bałtyku po Pacyfik, od Brukseli po Seul – z gotowością do budowania sojuszy również tam, gdzie dotąd ich nie zawieraliśmy. 

Obecne wyzwania wymagają nowego podejścia – większej czujności, elastyczności i zdolności do dostrzegania zagrożeń różnorodnej natury. Oznacza to konieczność poszukiwania sojuszy również tam, gdzie dotąd ich nie szukaliśmy – także w relacjach pozornie egzotycznych. Potrzebujemy podejścia obejmującego „360 stopni”: różne kierunki, różne intensywności, różne priorytety. Każdy partner ma inne lęki, inne interesy i inne zasoby – naszą rolą jest rozpoznawać te różnice i budować komplementarne, elastyczne formy współpracy. 

Dla Polski naturalnym kierunkiem rozwoju są również więzi z demokratycznymi państwami Indo-Pacyfiku – Koreą Południową, Japonią, Australią czy Nową Zelandią. Choć patrzą one na zagrożenia z innej perspektywy niż Europa, jednoznacznie sygnalizują wolę współpracy z Unią Europejską i Polską. Te kontakty należy rozwijać – świadomie, strategicznie i z otwartością. 

Medycyna czasu wojny – niewidzialny front przygotowań  

Lista zagadnień, o których trzeba dziś rozmawiać w kontekście bezpieczeństwa, jest długa. Zaskakująco rzadko porusza się jednak kwestię, którą należałoby określić mianem medycyny czasu wojny – ze szczególnym uwzględnieniem medycyny pola walki. 

Obecnie uwaga Ministerstwa Obrony Narodowej, Sztabu Generalnego i dowództw koncentruje się przede wszystkim na zakupie uzbrojenia oraz szkoleniu żołnierzy do jego obsługi. Tymczasem wojna to nie tylko sprzęt – to przede wszystkim ludzie. Bezpośredni konflikt oznacza również rannych: potrzebujących natychmiastowej pomocy, ewakuacji, opieki, leczenia, a następnie rehabilitacji fizycznej i psychicznej. Dopiero wtedy można mówić o przywracaniu zdolności bojowej. 

Doświadczenia wyniesione z wojny na Ukrainie jednoznacznie pokazują, że sposób organizacji opieki medycznej musi zostać przemyślany na nowo. W warunkach masowego użycia dronów szpitale polowe nie mogą być już ulokowane w namiotach – muszą działać w infrastrukturze podziemnej. Karetki, które jednorazowo transportują kilku rannych, stają się zbyt łatwym celem. Rośnie rola małych, rozproszonych środków ewakuacji. 

Już dziś istnieją drony zdolne do transportowania rannych z pola walki, a testowane są rozwiązania pozwalające zdalnie odczytywać ich parametry życiowe jeszcze przed ewakuacją. Te technologie zmieniają reguły gry. 

Medycyna wojny to nie zaplecze – to linia frontu. Bez nowoczesnego systemu opieki nad rannymi nie da się skutecznie walczyć ani wygrać pokoju.  

W konsekwencji także medycyna cywilna musi przystosować się do nowej rzeczywistości – pojawią się bowiem nowe grupy pacjentów, z zupełnie innymi niż dotąd typami obrażeń i problemów psychicznych. To wymaga współpracy, wymiany doświadczeń i ścisłego powiązania systemu wojskowego z cywilnym. Kluczowe jest tu uczenie się od ukraińskich partnerów – z uwzględnieniem różnic kontekstowych, tj. bez kopiowania ich rozwiązań wprost. 

Na koniec jedna rzecz pozostaje pewna: im lepiej przygotujemy się na możliwy konflikt – także od strony medycznej – tym większa szansa, że nigdy do niego nie dojdzie. 

Artykuł ukazał się w „Pomorskim Thinkletterze” nr 2(21)/2025. Cały numer w postaci pliku pdf (12 MB) jest dostępny tutaj.
Dofinansowano ze środków Polsko‑Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach Programu „Pro Publico Bono”.

 

Wydawca

logo IBnGR

 

Partnerzy

Samorząd Województwa Pomorskiego Pomorski Fundusz Rozwoju sp. z o.o. Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności     Maritex

OrlenBank Gospodarstwa KrajowegoPolski Fundusz Rozwoju

 BNP Paribas Food & AgroNestlé

Na górę
Close