prof. Dariusz Jemielniak: Co oznacza dojrzałość w sieci?

Dojrzałe korzystanie z sieci to korzystanie świadome. Musimy zdawać sobie sprawę, że wszystko, co zamieszczamy w internecie, zostaje tam na zawsze. Każda nasza prywatna wypowiedź może w przyszłości okazać się publiczna. Pamiętajmy też o bezpieczeństwie. Oszust, który skutecznie złamie nasze zabezpieczenia cyfrowe, jest znacznie bardziej niebezpieczny – z ekonomicznego punktu widzenia – niż tradycyjny oszust napotkany na ulicy. Nie chodzi jednak o to, by się od sieci alienować i jej nie ufać. Przeciwnie – wkładajmy co jakiś czas po trochu do wspólnego garnka, z którego czerpiemy garściami, edytując treści na Wikipedii czy wspomagając wirtualne inicjatywy, które pomagają nam w codziennym życiu. Nie zapominajmy jednak, by to wszystko robić z głową.

Rozmawia Marcin Wandałowski.

Internet, który w założeniu miał być medium najbardziej zdecentralizowanym, przeradza się w medium najbardziej skonsolidowane. Monopolizacja zachodzi nie tylko na poziomie wyszukiwarek i maili (Google), serwisów społecznościowych (Facebook), ale również i nowoczesnych usług (Uber) oraz pojawiającego się w sieci „kontentu”. Co jest tego powodem?

Do centralizacji usług w internecie przyczynia się równocześnie kilka procesów. Po pierwsze, obowiązuje prawo Metcalfe’a, zgodnie z którym wartość sieci telekomunikacyjnej jest proporcjonalna do kwadratu liczby jej użytkowników. Facebook, Yelp czy Airbnb mają największą wartość w swoich branżach, bo mają najwięcej użytkowników. Nawet znacznie lepszy jakościowo serwis miałby w konkurencji z nimi bardzo pod górkę. Po drugie, co charakterystyczne dla e-commerce, powszechny dostęp do informacji spowodował, że obecnie klienci wybierają w zasadzie wyłącznie z triady: najtańszy – najlepszy – najbardziej znany i zaufany (lub dający największy wybór). Kiedy chcę kupić książkę, zaglądam do Amazonu, a nie do 30 serwisów jednocześnie. Gdy chcę kupić coś droższego, używam porównywarki cen i wybieram najtańszą ofertę konkretnego produktu pochodzącą od dostawcy spełniającego moje minimalne kryteria zaufania (liczba pozytywnych recenzji). Po trzecie, w konkurencji globalnej znacznie bardziej ujawniają się korzyści skali – na przykład Uber ma jeden z najlepszych ośrodków logistyki samochodowej i rozwiązywania tzw. problemu komiwojażera. Ponieważ mają oni dane z całego świata, robią to lepiej niż lokalni konkurenci i nie sposób z tym walczyć. Wreszcie, po czwarte, początkowo do otwierania biznesów internetowych wystarczył pomysł, dużo zapału i znajomość podstaw HTML. Obecnie tworzenie serwisów internetowych jest znacznie bardziej kapitało- i wiedzochłonne.

Co to wszystko oznacza dla użytkowników sieci – czy to dla nas dobrze, czy źle?

Dla konsumentów pewne elementy tego procesu są pozytywne, ale niestety przeważają negatywy. Jak na każdym rynku dążącym do monopolu czy oligopolu, dominujący lider może przestać usilnie zabiegać o klienta. Już teraz Facebook na przykład może po prostu ignorować protesty organizacji walczących o prawa człowieka dotyczące polityki blokowania, zasad używania prawdziwego nazwiska (które np. w Indiach mają od razu przełożenie na konotację kasty), braku możliwości apelacji od arbitralnych decyzji pracowników serwisu itp.

Centralizacja usług w internecie niesie za sobą, z perspektywy użytkowników, przede wszystkim negatywne skutki. Jak na każdym rynku, także i tutaj dominujący lider może przestać usilnie zabiegać o klienta.

W takiej sytuacji umiejętnością „na czasie” powinno się zatem stać dojrzałe korzystanie z sieci. Co to Pana zdaniem oznacza?

Dojrzałe korzystanie z sieci to przede wszystkim korzystanie świadome. To bardziej kwestia mentalna niż czysto kompetencyjna – musimy sobie zdawać sprawę, że potencjalnie wszystko to, co umieszczamy w internecie, nawet za pośrednictwem aplikacji teoretycznie zorientowanych na tymczasowość (jak Snapchat), zostanie tam na zawsze. Każda wypowiedź, także w zamierzeniu skierowana jedynie do wąskiego kręgu odbiorców, może w przyszłości stać się publiczna. Oczywiście, istnieją też pewne elementy podstawowej wiedzy technicznej, które są bardzo ważne, by móc korzystać z internetu w sposób odpowiedzialny. Mam tu na myśli m.in. używanie różnych i złożonych haseł, wykorzystywanie weryfikacji dwustopniowej, czy szyfrowanie danych i połączeń głosowych. Są to elementarne umiejętności potrzebne do bezpiecznego funkcjonowania w świecie cyfrowym. Co ciekawe i niepokojące, wciąż budzą one jednak zdumienie, mimo że przecież nikt nie dziwi się zamykaniu drzwi do mieszkania czy niezgodzie na podsłuchiwanie rozmowy prywatnej przez osobę siedzącą pod stołem.

Dojrzałe korzystanie z sieci to przede wszystkim korzystanie świadome. Jest to bardziej kwestia mentalna, niż czysto kompetencyjna.

Kto tego wszystkiego powinien nas nauczyć?

Tradycyjnych umiejętności społecznych uczymy się od rodziców i od otoczenia. Podobnie powinno być z umiejętnościami cyfrowymi. Niestety, proces ten jest zaburzony przez to, że dorośli mają naturalną tendencję do pewnej neofobii i często wolniej dowiadują się o możliwościach, które daje internet.

Czy Pana zdaniem w sieci jest bezpieczniej niż w rzeczywistości? W realnym świecie ktoś może nam wydać fałszywy banknot zamiast prawdziwego, a weryfikacja tego oszustwa zajmie nam dużo czasu oraz trudu. Natomiast w sieci weryfikacja zachodzi w czasie rzeczywistym. Jeśli ktoś kogoś oszuka, jest spalony i trudno mu to będzie powtórzyć. Czy taki tok rozumowania jest słuszny?

Moim zdaniem nie jest. W realnym świecie nie nosimy całego swojego majątku w postaci ruchomości w kieszeni. A przecież za pośrednictwem telefonu komórkowego mamy pełny dostęp do swoich oszczędności bankowych, inwestycji, obligacji czy funduszy. Oszust, który skutecznie złamie nasze zabezpieczenia cyfrowe, jest znacznie bardziej niebezpieczny – z ekonomicznego punktu widzenia – niż tradycyjny oszust napotkany na ulicy, czy ktoś wciskający nam fałszywy banknot. Powtórzenie oszustwa w sieci jest również bardzo łatwe – bo łatwo o nowe tożsamości. Przykładowo, także w popularnych porównywarkach cen, regularnie pojawiają się całe sklepy, których jedynym celem jest wyłudzenie przelewów za towary, które nigdy nie zostaną wysłane. Najwięksi z takich oszustów mają własne infolinie i żywych ludzi, którzy dzwonią, aby potwierdzić zamówienie, przekonują do dokonania przelewu i tworzą złudzenie normalnego sklepu. Jest to możliwe, bo po każdorazowym zdemaskowaniu przestępczej strony internetowej, niemal bez dodatkowego wysiłku stawiają pięć kolejnych z tym samym asortymentem. Nawet cen nie muszą wymyślać z sufitu – robią to automaty, które po prostu porównują ceny z uczciwych sklepów i obniżają je w ofercie oszusta o 20%. Aby zwiększyć bezpieczeństwo w sieci, potrzebna jest wiedza i doświadczenie. Nigdy nie będziemy całkowicie bezpieczni, podobnie jak nie jesteśmy całkowicie bezpieczni na ulicy. Można jedynie minimalizować pewne zagrożenia.

Oszust, który skutecznie złamie nasze zabezpieczenia cyfrowe, jest znacznie bardziej niebezpieczny z ekonomicznego punktu widzenia niż tradycyjny oszust napotkany na ulicy.

Czy Pana zdaniem użytkownik powinien być „dłużnikiem” sieci? Czy w zamian za korzyści, jakie mu oferuje, powinien czuć w sobie moralny obowiązek, by tę sieć w jakiś sposób budować, np. dodając wpisy na Wikipedii, dzieląc się na Twitterze informacją, że jakaś droga jest nieprzejezdna, bo spadło drzewo itp.?

Sieć nie jest tutaj niczym wyjątkowym. Samo funkcjonowanie w rzeczywistości społecznej nakłada na nas pewne miękkie obowiązki, takie jak np. bycie uprzejmym wobec osoby nieznajomej na ulicy czy przepuszczanie się w drzwiach. Specyficzne obowiązki społeczne powstają oczywiście również w świecie cyfrowym. W moim osobistym przekonaniu – bo to mimo wszystko kwestia światopoglądowa, a nie jednoznaczna – powinniśmy pomagać innym w takim zakresie, w jakim możemy to uczynić bez odczuwalnych strat dla samych siebie. Jeżeli korzystamy z Wikipedii czy z systemu informacji drogowej, to moim zdaniem zdecydowanie nie powinniśmy być pasożytami, ale w miarę swoich możliwości powinniśmy wspomagać te treści – zarówno własnymi edycjami, jak i, jeżeli nas na to stać, datkami. Nie chodzi o heroizm czy wielkie poświęcenie, lecz po prostu o wkładanie co jakiś czas po trochu do wspólnego garnka, z którego czerpiemy garściami.

W moim przekonaniu, jeżeli korzystamy z Wikipedii czy z systemu informacji drogowej, zdecydowanie nie powinniśmy być pasożytami, ale w miarę swoich możliwości powinniśmy wspomagać te treści – zarówno własnymi edycjami, jak i, jeżeli nas na to stać, datkami. Nie chodzi o heroizm czy wielkie poświęcenie, lecz po prostu o wkładanie co jakiś czas po trochu do wspólnego garnka, z którego czerpiemy garściami.

Prof. dr hab. Dariusz Jemielniak z Akademii Leona Koźmińskiego jest Członkiem Rady Powierniczej Wikimedia Foundation.

Podczas XI Kongresu Obywatelskiego będzie jednym z prelegentów sesji pt. „Edukacja do dojrzałości – co to znaczy i jak to robić?”.

Na górę
Close